2014-10-01

"Pokrewne dusze" Virginia Woolf

Wydawca: MG

Data wydania: 25 września 2014

Liczba stron: 592

Tłumacz: Maja Lavergne

Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Cena det: 49,90 zł

Tytuł recenzji: Los samotnie zapisany

Listy Virginii Woolf zebrane w tym tomie to świadectwo istnienia rozpiętego gdzieś między kompulsywnym pragnieniem bycia wewnątrz życia a tego życia negowaniem. Między bliskością z ludźmi a oddaleniem od nich w czasie, gdy angielska pisarka oddalała się sama od siebie. Listy świadczą o życiu przepełnionym nieustanną troską o to, jak w pisaniu dotknąć prawdziwych emocji oraz jak je wyrazić. Są także świadectwem czasu, w którym pisanie było "jak przenoszenie cegieł przez mur", a bezbronność wobec słów była także bezbronnością kobiety cierpiącej w dwójnasób, bo w swej wielkiej empatii przejmującej troski ludzi z najbliższego otoczenia. Virginia Woolf pisze do siostry w 1909 roku: "Doszłam do wniosku, że listy ożywają, jeśli interesujemy się innymi ludźmi". Teksty zebrane w książce "Pokrewne dusze" są świadectwem mocnego zakotwiczenia w losach innych, ale stanowią przede wszystkim zapis tragicznego losu rozpiętego gdzieś między makabrycznym widokiem staruszka pod kołami pociągu, o jakim wspomina mała dziewczynka a czasem, gdy nad głową latały samoloty, w niej zaś czaił się coraz większy lęk. Bezradność. Ból, którego ślady korespondencja Virginii Woolf stara się zacierać. Uważna lektura uświadomi, jakie naprawdę było jej życie.

"Pokrewne dusze" to solidnie uporządkowany zbiór korespondencji Woolf, którą pisarka prowadziła przez całe swoje życie. Listy są różne - nie tylko w zależności od tego, do kogo je adresowano. Dostrzegamy widoczne okresy jej życia, w których potrafiła tworzyć afektowane i barokowo zdobione metaforami epistoły oraz ten czas, w jakim wypowiadała się lakonicznie, niechętnie jakby, wciąż pełna empatii dla innych, tracąca zainteresowanie samą sobą. Dominują teksty ekspresyjne, choć pisane w skrajnie różnych od siebie tonacjach. W tych zapisach zawiera się czułość siostry, rozczarowanie żony, klęski i triumfy rozwijającej się pisarki, dynamizm publicystki i hardość osoby publicznej dyskutującej z redaktorami znanych pism na temat kondycji oraz pozycji kobiet u progu XX wieku. Otrzymujemy też komentarze dotyczące znanych książek. Czytamy o tym, jaka burza emocji kryła się w "Orlando", kiedy pisarka przeżywała bardzo silnie romans z Vitą Sackville-West u boku coraz bardziej bezradnego wobec jej częstych schorzeń i napadów nostalgii męża. Do niego pisze w sposób bardzo rzeczowy, relacjonuje i dystansuje się do siebie. Pod koniec życia przekonuje, iż jest dla Leonarda udręką. Leonarda będącego przecież Żydem, obok kobiety maskującej swój antysemityzm.

Niełatwe były relacje Virginii Woolf z bliskimi, bo przez cały okres jej życia była w tych relacjach pewna ambiwalencja. Widać to wyraźnie, gdy pisarkę pochłaniają całkowicie nowe znajomości, zbyt szybko stające się bliskimi, rekompensujące ten niedosyt pozostawiany chyba przez samą pisarkę, bo względem innych wciąż nieustannie bała się bycia za blisko i jednocześnie uwielbiała te chwile intymne, dla których gotowa była czasem poświęcić wszystko. Ale "Pokrewne dusze" to przede wszystkim świadectwo tego, w jaki sposób Woolf dojrzewała do roli pisarki świadomej; to nie jest tylko kwestia wsparcia oraz coraz to większego uznania po kolejnej publikowanej książce. Lata twórczej pracy Virginii Woolf jawią się nam w jej listach jako czas, w którym borykała się nie tylko z nazbyt wieloma rolami, w jakich znalazła się czasem zupełnie nieopatrznie. Woolf analizuje swoją kobiecość. Niezwykła jest czułość wyrażana względem kobiet, zaskakująco konsekwentny dystans  budowany w relacjach z ważnymi dla niej mężczyznami. Jest jednocześnie ogromny optymizm, siła i wsparcie oferowane innym. Tyle że tuż obok skryty demon, który pewnego dnia zmusi Virginię Woolf do włożenia kamieni do kieszeni płaszcza i udania się nad rzekę...

"Nigdy nie myślałam poważnie o tym, żeby sobie odmówić przyjemności pisania, jakkolwiek by to szkodziło publicznej moralności" - te słowa padają w liście do Madge Vaughan z 1904 roku i mogłyby być swoistym mottem do całego zbioru listu. To pisanie było dla Woolf najważniejsze i nie chodzi jedynie o literaturę. Były przecież dzienniki - ważne i wyraźne. Obok drukowana w niniejszej książce korespondencja. Pisała, bo tylko w ten sposób była w stanie nawiązać pełny kontakt nie tyle z adresatami listów, co z samą sobą. Twórczość Woolf stawia wiele pytań, a jej listy mnożą je dodatkowo, będąc chyba bardziej wieloznacznymi niż dzienniki. I to nie jest tak, że "Pokrewne dusze" opowiedzą nam o Virginii Woolf to, co byłoby dla nas nowe i fascynujące. Fascynacja jej listami może brać się stąd, iż każdy z nich jest intymną spowiedzią z tego, co zamknęły w sobie książki, ale co na inny sposób akcentowane jest ponownie, bo wciąż nie jest należycie wyartykułowane. Listy to uzupełnienie twórczości, ale przede wszystkim świadectwo trudnej drogi życiowej, w której to, co nowe, witane było przez pisarkę z nadzieją. W tym, co awangardowe i wyprzedzające czas, Woolf widziała samą siebie i ludzi, z którymi weszła w intymne relacje. Widzimy ją szczęśliwą, zrozpaczoną, przygnębioną do granic i euforycznie wielbiącą czas spędzany z bliskimi. Widzimy Woolf w podróżach po Europie, ale przede wszystkim w podróży do własnego wnętrza -  z tym nie udało jej się rozmówić na kartach publikowanych powieści. "Pokrewne dusze" ukazują dodatkowo, jak wielu życzliwych ludzi ją otaczało i jak równie wielu bezbronnych było wobec ucieczek od świata pisarki - kochającej życie i kryjącej się przed nim.

Pamiętajmy także, że część zapisów była specyficzną grą pisarki. Już jako dziewczynka stwarzała alternatywne byty i kryła siebie lub innych pod skórą na przykład wyimaginowanych zwierząt. Znajdziemy listy, w których Woolf skrywa bardzo dużo i w bardzo różnorodny sposób. Czasami są bardzo długie, ale w pewnym stopniu asekuracyjne, skryte w niedopowiedzeniach. "Pokrewne dusze" to najbardziej intymne z wyznań Virginii Woolf. Równie bolesne i niejednoznaczne. Lektura dostarczająca zadumy i niezliczonych wzruszeń. Zdecydowanie warta poznania.


PATRONAT MEDIALNY

2 komentarze:

jadelynn pisze...

Wciąż zastanawiam się nad kupnem tej pozycji. Od jakiegoś czasu próbuję wziąć się za „Chwile wolności” Woolf, ale wciąż odstrasza mnie ilość stron. Czytałam jedynie fragmentami. Nie wątpię, że jej listy są ważna pozycją, ale czy jednak można znaleźć przyjemność w ich lekturze?

Jarosław Czechowicz pisze...

Estetyczną przyjemność - na pewno. Natomiast to, w jaki sposób odbierać się będzie fale (sic!) jej nastrojów i to, w jaki sposób wchodzi w relacje z otoczeniem - sprawa indywidualna.